poniedziałek, 5 stycznia 2015

4. Roar.




CZYTASZ= KOMENTUJESZ



Anabell Amy Thompson's POV


Możliwe, że moje zachowanie nie było do końca okej, jak mówiłam wcześniej, możliwe, że jestem szczególnie rozdrażniona dzięki mojej matce, może dalej jestem niesamowicie wściekła za to, że tak bardzo włazi ze swoimi butami w moje życie i kopie wszystkie klocki, które sobie ułożyłam, komponując je tak jak jej jest wygodnie. Więc cóż, bardzo łatwo mnie dziś zirytować. A moja irytacja ma bardzo hardkorowe wcielenie. To jest tak, jakbym była jakimś wygłodniałym lwem, a mały wkurzający bachor macha mi szynką przed nosem, w dodatku szturcha głupim patykiem w dupę. Tak, myślę, że to doskonale opisuję to jak się czułam, gdy chłopak o imieniu Justin nazwał mnie małą, zaraz po tym jak obwiesił swoje łapsko na mnie. Nie wiem jak on, ale ja cenie swoją przestrzeń. Spojrzałam na szatyna czekając na przeprosiny. Jedyne czego się doczekałam była jego podniesiona brew i prychnięcie, które oznajmiło mi, że nie widział w tym nic złego. Och, w porządku, nie musimy wcale rozmawiać.

-Nie wierzę, może po prostu zacznijcie szukać tego czegoś zanim Was rozszarpię.- wtrącił się Adam będąc oburzonym naszym, jakby nie patrzeć- dziecinnym zachowaniem. Z mojej strony, bo obraziłam się jak pięcio latka, a on, cóż, nie miał zamiaru tego rozwiązać. Coś czuję, że ta nasza współpraca nie przebiegnie zbyt spokojnie. Ale, hej! Nie wińcie MNIE. Gdyby nie moja rodzicielka, byłabym teraz w górach, wspinając się i drapiąc swoje kolana, a oni dostaliby innego partnera, reasumując- wszelkie zażalenia kierujcie do Becky Thompson.

-Może się ruszysz księżniczko i Nam pomożesz?- odezwał się nikt inny, tylko Justin. Faktycznie, lekko odpłynęłam. Zauważyłam, że cała reszta przeczesuje na czworaka chaszcze.
-Nie musisz być taki nie miły.- powiedziałam odrzucając grzywkę i wiążąc sobie koka, by było mi wygodnie.
-A ty mogłabyś Nam pomóc, nie tylko się pindrzyć!- zawołał.
-Co? Tylko wiązałam włosy! Z resztą, nie będę Ci się tłumaczyć, ja nawet nie chciałam tu być!- wykrzyczałam do niego z frustracji. Ugh, on po prostu kocha grać mi na nerwach. Upatrzył sobie ofiarę czy co?
-Nie bardzo rozumiem.- nawiązał do mojego ostatniego zdania. Zakpiłam.
-Nie wyglądasz na bystrą osobę.- powiedziałam na odchodne i ruszyłam w najbardziej oddalone miejsce, gdzie od razu uklęknęłam i przedzierałam się przez wysokie kwiaty, trawy i cokolwiek tam rośnie. Osobiście skopie mamie tyłek jak tylko wrócę. To szkoła ogrodnicza czy coś w rodzaju kursu jak-przekopać-ogórdek?


Podczas szukania pokaleczyłam sobie całe nogi, dosłownie. Z resztą nie tylko, moje ręce nie wyglądały lepiej, a celu nadal nie było widać, Mam wrażenie, że spędzimy tu wieczność, ta polana jest ogromna, nigdy tego nie znajdziemy. Kiedy już chciałam się poddać zobaczyłam coś błyszczącego po mojej prawej stronie. Podniosłam plecak i czym prędzej dodarłam do przedmiotu, po czym odwinęłam go z folii i zaczęłam piszczeć i krzyczeć.
-Aaaaaaaa! Mam! Mam! Mam, mam, mam, mam, mam, mam, mam, ja nie Wy! Ha! I co gnojki? Kto tu jest mistrzem survivalu? Phf, męski instynkt przetrwania, zdolności przywódcze, bujdy na resorach, tyle!- krzyczałam odprawiając taniec zwycięzcy. Po zakończeniu spojrzałam w górę na chłopaków. Zauważyłam, że wszyscy stoją i patrzą oniemieli z miną ta-kobieta-powinna-odwiedzić-psychiatryk.
-Um, znaczy ten... znalazłam item.- powiedziałam rumieniąc się, a raczej zamieniając w dorodnego buraczka i zakładając pasemko za ucho.
-W porządku, tak myślę.- odparł Joel, ciągle w lekkim szoku, ha moje umiejętności taneczne wbiły ich w ziemię. Taaa... no.
-Tak w ogóle to co to jest?- Justin wskazał brodą przedmiot który trzymałam w ręce.
-Wydaję mi się, że to strzałka, no wiesz coś jak puzzle. Potem pewnie będziemy musieli to przyłożyć do jakiejś ściany, żebyśmy mogli przejść.- powiedziałam rozbawiona.
-O Boże, za dużo science-fiction dziewczyno, za dużo.- skomentował równie rozbawiony Adam. Przez chwilę kiedy wszyscy chichotali jak małe dzieci z powodu mojej tezy dotyczącej itemu, czułam się wśród nich jakbyśmy byli kumplami, którzy właśnie wspominają swoją wspólną historię życia. Fajne uczucie.
-W sumie myślę, że powinniście mi podziękować. No wiecie, nie wiadomo ile byśmy jeszcze klęczeli gdybym tego nie znalazła, wszyscy byliście po drugiej stronie.- ruszyłam wymownie brwiami, zaznaczając swoją racje. Szatyn z karmelowymi oczami uśmiechnął się, jakby właśnie wpadł na najlepszy pomysł świata,
-Racja, więc... - Justin padł na kolana, trzymając moje kostki, mówił- Och nasza Pani, nasza wybawczyni, o największa, o najlepsza przywódczyni, o superwomen, o kwiecie, który kwitnie o poranku, o najjaśniejsza z gwiazd, o najsmaczniejsza z owsianek, o...- przerwałam mu w wywodzie.
-W porządku, obejdzie się bez. Rozumiem.- zaśmiałam się ponownie.
-Ej, no. Dopiero się rozkręcałem. Eh, nikt nie docenia moich zdolności poetyckich.- odparł udając zranionego.
-Doceniam, doceniam, Ale nie mamy chyba, aż tyle czasu,- powiedziałam wskazując na zachodzące słońce,
-Racja.
-Powtarzasz się poeto.
-Nie ważne. Chodźmy po to żarcie, bo umieram z głodu,- w ten mój żołądek postanowił  dołączyć do konwersacji(zaburczał).
-Słyszę, że nie tylko ja.- zakpił chłopak ruszając w stronę tabliczki, której szczerze mówiąc, nie zauważyłam wcześniej. Jak jeden mąż udaliśmy się do niej. Czy nie jest to zbyt przewidywalne, że znowu coś na niej napisali? Tym razem nie była to żadna wskazówka, tylko krótkie słowo- "Smacznego". Spojrzałam w dół. Faktycznie mini lodówka. Nie spodziewałam się, że naprawdę to zrobią, Znaczy, kto normalny stawia lodówkę samochodową na jakiejś polanie? Nie łatwiej byłoby Nam wrócić do hotelu? Nie martwią się, że stanie się Nam coś? Tak w ogóle można? Te i wiele innych pytań kłębiło się w mojej głowie.
-W porządku, więc ja i Joel zajmiemy się rozpaleniem ogniska.- wskazał na sporą kupkę drewna i podpałkę, serio, pomyśleli o wszystkim.- a Ty i Bella rozłożycie namioty.- och, nowa ksywa? W porządku, nikt tak do mnie nie mówił wcześniej, ale cóż, nowe miejsce, nowi ludzie, nowe przygody, to i nowa ksywka się przyda huh, mam rację? Tak, mam. Wracając myślami do żywych pokiwałam głową i rzuciłam plecak na ziemię, Podniosłam worek, w którym znajdował się namiot i zaczęłam go rozkładać. Najpierw ułożyłam rusztowanie, co zajęło mi naprawdę wieki, następnie zabrałam się za przybijanie go do ziemi. Kiedy wyciągałam śledzie, z pomocą przyszedł mi Justin, hm jakby się trochę uczepił, albo ja jestem socjopatką. Jedno i drugie wydaje się być bardzo prawdopodobne,
-Dzięki za pomoc.- powiedziałam po zakończeniu rozkładania,
-Nie ma za co. Um i Anabell, to co się stało wcześniej. Wiesz nie chciałem być nie miły, no i po prostu wydawało mi się, że nie będziesz miała nic przeciwko, jeśli chodzi o nasz pierwszy incydent.
-Widocznie się pomyliłeś- zaczęłam trochę agresywnie- znaczy, w porządku, to nie było, nic strasznego, po prostu jestem poirytowana i łatwo wybucham.
-Da się zauważyć.- zakpił.
-Dzięki, naprawdę, dzięki.- powiedziałam sarkastycznie.- Dobra chodźmy, bo zjedzą Nam wszystko, stąd widzę jak Joel'owi cieknie ślina.- w ciszy przeszliśmy te kilkanaście metrów do płonącego ogniska.
-Okej, dajcie mi coś, bo umieram z głodu.- zawołałam, łapiąc się za brzuch.
-Mówisz i masz,- odparł Adam podając mi patyka z nabitymi dwoma kiełbasami i talerzyk z chlebem, oraz sztućcami, wraz z kubeczkiem. Prowizoryczną zastawę odłożyłam na położoną przez któregoś nich ścierkę, a sama usiadłam na jakimś kamieniu. W ciszy smażyliśmy swoje jedzenie. Przed oczami pokazał mi się obraz nas jako neandertalczyków, ubranych w skórę zabitego dzidą tygrysa. Uśmiechnęłam się sama do siebie na myśl o nas rozmawiających w jakimś popapranym języku, który miał polegać głównie na stękaniu i wydawaniu przeróżnych, dziwnych dźwięków.
Kiedy moje pożywienie wysmażyło się dostatecznie zdjęłam je z patyka i jak najszybciej zaczęłam pochłaniać. Nie tylko dlatego, że jestem niesamowicie głodna, ale też po to, żeby móc się od nich uwolnić. Nie chodzi o to, że coś szczególnego w nich nie lubię, po prostu czuję każde ich spojrzenie na sobie, co sprawia, że czuję się mega niekomfortowo, Nie lubię być obczajana, w szczególności przeszkadza mi to i jest kłopotliwie, kiedy patrzą się na mnie faceci. Wiem co dzieje się w ich chorych główkach, więc wolałabym tego uniknąć. Po czasie w jakim zjadłam to co miałam na talerzuku, który swoją drogą zasługuje na medal, bo jeśli się nie mylę, to był to jakiś szalony rekord, wytarłam ręce i podziękowałam. Następnie ruszyłam do namiotu po drodze biorąc śpiwór. Zatrzymał mnie nie kto inny, tylko Justin.


Justin Bieber's POV

Kiedy dziewczyna wstała, w zamiarze pójścia spać zdecydowałem, że to ostatnia chwila, by uświadomić ją, że któryś z nas będzie z nią spał- czy tego chce, czy nie. Potruchtałem w jej stronę, zabierając wcześniej swój śpiwór.
-Hej.- zawołałem, łapiąc ją za łokieć.
-Tak?- odpowiedziała lekko zaskoczona.
-Nie zamykaj namiotu, zaraz przyniosę swoje rzeczy,- może nie był to najlepszy sposób, ale jedyny jaki przyszedł mi w tamtym momencie do głowy. Mieliśmy jeszcze ustalić kto będzie z nią dzielił pokój, ale chyba lepiej, gdy będzie spała za mną, niż z tymi zbokami, którzy pieprzą wszystko co ma cycki i waginę.
-Nie bardzo rozumiem, z jakiej racji Ty masz ze mną być w środku?
-Nie udawaj zaskoczonej, dobrze wiedziałaś, że któryś z nas do Ciebie dołączy, i lepiej chyba, żebym był to ja, niż któryś z tych zboczeńców.- wskazałem na chłopaków, którzy przyglądali się tej sytuacji, słysząc mój komentarz rzucili coś w stylu "Ej, stary, myślałem, że gramy w jednej drużynie", szczerze to nawet nie mam pojęcia o co mu chodzi.
-A więc znów zamieniamy się w pana dupka? Okej, posłuchaj mnie uważnie. Bo nie powtórzę. Nie. Mam. Zamiaru. Dzielić. Namiotu. Z. Którymkolwiek. Z. Was. Jasne?
-Nie, nie jasne. Anabell, daj spokój, to tylko namiot, będziemy mieć oddzielne śpiwory.- starałem się przemówić jej do rozsądku.
-Nie. Zrozum. Może łatwiej Ci będzie, kiedy Ci to przedstawię w formie graficznej. Ty- ukłuła mnie swoim paznokciem w klatkę piersiową.- i oni- pokazała głową na chłopaków, po czym wokół namiotu zaczęłą rysować prostokąt.- nie przekroczycie tej oto lini. Wyobraźcie sobie, że to fosa szeroka na pięć metrów, a w niej są aligatory. Teraz rozumiesz?- spytała podnosząc brew.
-A jak Ty się tam dostaniesz?- spytałem od czapy.
-Ja mam moc latania, to też sobie wyobraź, a teraz idź sobie, bo chcę iść wreszcie spać. I Twoi koledzy też już poszli.
-Bella, nie pomieścimy się w trójkę w jednym namiocie, odpuść i daj mi wejść do środka.- ruszyłem do wejścia.
-O nie, nie, Wybacz, ale nie dam Ci tam wejść, to MÓJ namiot, i nie przyjmuję bezdomnych, więc łaskawie rusz cztery litery i wynocha.- ałć, miła gospodyni.
-Chcesz się przekonać, że dasz mi tam wejść?- rzuciłem wyzwanie.
-Nie, bo i tak przegrasz, jestem nieugięta.- powiedziała pewna siebie. Nie myśląc dużo złapałem ją w tali i przeniosłem kawałek dalej, podczas, gdy ona szarpała się i kopała mnie gdzie popadnie krzycząc- "Justin, dupku, postaw mnie". Kiedy odstawiłem ją w odpowiednie miejsce, sam udałem się do środka. Rozłożyłem swój śpiwór, a następnie sam się do niego wczłapałem. Czekałem, aż dziewczyna wejdzie do środka jakieś dwadzieścia minut, po czym zwinąłem śpiwór i wyszedłem z nim na dwór. Zauważyłem dziewczynę opierającą się o tabliczkę, z rękoma zawiniętymi pod piersiami. Podszedłem do niej.
-Nawet nie wiesz, ile mi jesteś za to winna.- westchnąłem zrezygnowany. Tak chciałem się wygodnie wyspać, ale nie jej kosztem. Skoro, aż tak brzydziło ją, czy bała się czy jaka cholera, że nie chciała położyć się w osobnym śpiworze, jakiś metr dalej i spać, musiałem się poświęcić i ścisnąć w jednym namiocie z Joel'em i Adamem. Cóż, może być co najmniej niezręcznie.
-Jasne, dobranoc.- zakpiła i szybko udała się do namiotu. Cóż nic innego mi nie pozostało tylko zawitać do chłopaków, jakkolwiek okropnie to brzmi. Rozpiąłem zamek "drzwi" w namiocie.
-Siema chłopaki. Bitwa przegrana, wywieszam białą flagę. Znajdzie się tu dla mnie miejsce?- spytałem, na co oni półprzytomnie coś wymamrotali, po czym zrobili mi miejsce.
-Dzięki.- podziękowałem, na co nie odpowiedzieli.

Bitwa przegrana, ale wojna dopiero się rozpoczęła. Pierwsze mury pękają.

                                                                                                                                                                 
Jak widzicie Anabell powoli przechodzi z tą nienawiścią do wszystkich, za to, że musi tutaj być, próbuje pogodzić się z tym, bo zdała sobie sprawę, że nic nie zmieni, i próbuje chociaż trochę czerpać zabawy z tej sytuacji, Justin hmm, Justin. Co myślicie o Nim? Jak rozumujecie jego zachowanie? Rozdział niby nie jest długi, ale dłuższy niż poprzedni. Mogłabym tu jeszcze dopisać już następny dzień, ale po co? Myślę, że takie zakończenie będzie w porządku.


CZYTASZ= KOMENTUJESZ